[ENERGETYKA] Holandia reglamentuje energię. Transformacja energetyczna zniszczy gospodarki UE?
Jeszcze niedawno Holandia uchodziła za krainę energetycznej obfitości. Gaz ze złoża Groningen płynął wartkim strumieniem, prąd był tani, a inwestorzy nie zastanawiali się, czy ich fabryka będzie miała czym zasilać maszyny. Dziś sytuacja przypomina scenariusz, który jeszcze kilka lat temu wydawał się nieprawdopodobny: Holandia musi reglamentować energię elektryczną.
Na przyłączenie do sieci czeka w Holandii obecnie prawie 12 tys. firm od start‑upów po wielkie zakłady produkcyjne. W kolejce stoją również szpitale, szkoły, a nawet świeżo oddane do użytku osiedla mieszkaniowe. Operator holenderskiej sieci ostrzega, że w niektórych regionach nowe moce przyłączeniowe pojawią się dopiero w połowie lat 30. XXI wieku. To poważny hamulec rozwoju całych regionów gospodarczych,
Co się stało? Holandia gwałtownie przyspieszyła elektryfikację po decyzji o zamknięciu w 2023 r. gigantycznego złoża gazowego Groningen i po kryzysie cenowym wywołanym atakiem Rosji na Ukrainę w 2022 r. Firmy masowo odchodziły wtedy od gazu, a gospodarstwa domowe instalowały fotowoltaikę. Ponad 2,6 mln dachów ma dziś panele słonecznymi, a to imponująca liczba w 17 mln kraju. Problem w tym, że sieć dystrybucyjna nie została do tego przygotowana.
Według Financial Times holenderski rząd szacuje na 200 mld euro wydatki związane z nowymi liniami, stacjami transformatorowymi i modernizacją infrastruktury do 2040 r. Część środków ma pochodzić ze sprzedaży udziałów w niemieckiej sieci przesyłowej należącej do Tennet (operatora sieci przesyłowej), wycenianej na ok. 20 mld euro, ale resztę pokryją taryfy. Już dziś Holendrzy płacą za prąd średnio o 30 euro za MWh więcej niż Francuzi korzystający z atomu. A to dopiero początek, bo według prognoz Tennet taryfy będą rosnąć co roku o 4,3–4,7 proc. w ujęciu realnym aż do 2034 r.
Dla zwykłych ludzi oznacza to coraz droższe rachunki. Dla przemysłu – dramatyczne decyzje. W niektórych kontraktach pojawił się zapis, że zakład nie ma prawa pobierać energii w wyznaczonych godzinach szczytu, w zamian za niższą cenę. Władze uruchomiły kampanie społeczne, które przypominają czasy, gdy w PRL ludzie odrabiali lekcje przy Dzienniku Telewizyjnym, bo wtedy prąd był dostępny. Teraz Holendrów prosi się, aby nie ładowali rowerów elektrycznych ani nie włączali bojlerów między 16.00 a 21.00, bo sieć jest przeciążona.
Anna Trzeciakowska, była pełnomocniczka rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, skomentowała sytuację ostro na swoim profilu w X:
-Sieć nie wytrzymuje narzuconej Zielonym Ładem powszechnej elektryfikacji i nadmiaru niestabilnego OZE. Kosztów rozwoju sieci nie wytrzymuje budżet, ktoś musi zapłacić, więc rosną taryfy. Prąd jest drogi, a nowych przyłączy nie ma. W konsekwencji uciekają inwestorzy, przemysł traci rentowność, a władze wprowadzają reglamentację energii.
To już nie jest techniczny problem Holandii. To ostrzeżenie dla całej Europy. Belgia zmaga się z podobnymi wąskimi gardłami, w Niemczech prąd z północnych farm wiatrowych nie ma jak dotrzeć na południe, a brytyjscy operatorzy również alarmują o rosnącym napięciu w sieciach.
A przecież transformacja dopiero nabiera tempa. Europejski Zielony Ład zakłada całkowitą dekarbonizację w perspektywie najbliższych dekad. Oznacza to miliony samochodów elektrycznych, pompy ciepła zamiast pieców gazowych, kolejne gigawaty wiatru i słońca. To wszystko brzmi pięknie, ale fizyka i matematyka nie znają kompromisów. Prąd nie pojawia się w gniazdku tylko dlatego, że tak zdecydował parlament.
Holenderski przykład pokazuje, że bez gigantycznych inwestycji w sieci przesyłowe i dystrybucyjne zielona transformacja zamienia się w ekonomiczną pułapkę. Drogi prąd, brak nowych przyłączy, utrata konkurencyjności, ucieczka inwestorów. To spirala, która może nakręcać się coraz szybciej. I choć brzmi to jak czarny scenariusz, w Eindhoven już dziś jest rzeczywistością.